Pamiętam niewiele. Krzyki i
łkanie mojej mamy. Szarpanina z pielęgniarką, która próbowała ją uspokoić.
Pojawienie się jakiegoś starszego mężczyzny, który mówił, że jest psychologiem
i chce pomóc. Była też policja – dwóch mężczyzn w granatowych mundurach. Zaraz…
Oni byli już wcześniej. Czy ktoś z tych osób rozmawiał ze mną? Coś do mnie
mówił? Pewnie tak. Ale niczego nie pamiętam. Ani jednego słowa. Oprócz moich własnych, które szeptem
powtarzałam niezliczoną ilość razem:
- Mamo, wracajmy do domu. Proszę,
wracajmy...
Do niej te słowa nie docierały.
Gdy przestała krzyczeć i się trochę uspokoiła, spróbowałam jeszcze raz. Nie
chciała słyszeć o powrocie do domu. Powiedziała, że nigdzie się nie ruszy bez swojej
córki. Oczywiście nie mówiła o mnie. Wtedy tak bardzo chciałam się do niej
przytulić, ukoić nasz wspólny ból. Ale w tym momencie ja dla niej nie
istniałam. Zapomniała o mnie. Przez to jeszcze bardziej bolało.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tego dnia straciłam nie tylko Ciebie,
ale także ją. Straciłam wszystko.
Co było później? Przyjechała
babcia. To ona wzięła mnie w swoje ramiona, mocno przytuliła i pogłaskała po
głowie. Jej obecność przyniosła ukojenie. Musiałyśmy zostać jeszcze chwilę w
szpitalu, najprawdopodobniej aby podpisać jakieś papiery, a później razem z
babcią wróciłyśmy do domu. Niczego więcej nie pamiętam. Już wtedy mnie tam nie
było. Mój umysł wyłączył się, bo nie mógł tego wszystkiego znieść. Odeszłam,
aby nie musieć cierpieć i chociaż na jakiś czas pogrążyć się w nicości, tak
samo jak ona.
W końcu musiałam się obudzić. Odzyskać zmysły. Wrócić do życia. Życia
bez Ciebie...
Pierwszy dzień spędziłam w swoim
pokoju, gapiąc się zaszklonymi oczami w krzywe ściany pokryte zdartą w kilku
miejscach tapetą. Mając dość ciszy, którą przerywał co jakiś czas jedynie
szloch mamy, głos babci oraz sygnał dzwoniącego telefonu, włączyłam sobie
radio. To mnie uspokoiło. Jedynie kiedy
podali informację o groźnym wypadku przy
granicy, który na szczęście nie przyniósł żadnych ofiar, pojawiła się w mojej
głowie pretensjonalna myśl – „Dlaczego ona musiała zginąć?”. Wtedy wybuchłam
płaczem. Płakałam długo. Ale w końcu moje oczy wyschły. Kiedy już prawie
zasypiałam, do pokoju weszła babcia, która wcześniej przez cały czas pocieszała
mamę. Rozmawiałyśmy. Swoją pomarszczoną dłonią głaskała mnie po głowie, drugą
obejmowała, a z jej wąskich ust płynął potok pocieszających i uspokajających
słów. Nie zapytałam, co z mamą. Babcia powiedziała tylko jedno zdanie: „Z
mamusią coraz lepiej...” Byłam obojętna na te słowa, wiedziałam, że skłamała.
Nie zaproponowała, żebym do niej poszła, nie zapewniła, że mama chce mnie
zobaczyć, przytulić, że myśli o mnie, że mnie potrzebuje. Że ja potrzebuję jej.
Ja też nic nie mówiłam, nie pytałam. Nie chciałam, żeby bolało jeszcze
bardziej. Bo tak naprawdę ona nie chciała mnie widzieć. Przestałam dla niej
cokolwiek znaczyć. Wiedziałam o tym.
Następnego dnia włączyłam komórkę.
24 nieodczytane wiadomości, 16 nieodebranych połączeń. Większość od znajomych ze szkoły. Patrzę na ekran telefonu, wypełniony literami.
„Boże, to prawda, że Anka miała wypadek? Co z nią?”
„Dlaczego nie było Cię dzisiaj w szkole? Mam dla Ciebie kserówkę z matmy..”
„Właśnie dowiedziałam się, co się stało... Nie wiem, w jakim jesteś teraz stanie, ale chcę żebyś wiedziała, że bardzo nam przykro... Trzymaj się!”
„Tata powiedział mi co się stało. Szczere wyrazy współczucia. Jakbyś chciała pogadać, to daj znać.”
„Nel, trzymaj się! Jesteśmy z Tobą!”
Puste słowa, które niczego nie zmienią... Oni nie wiedzą, jak to jest. Jak ja się teraz czuję. Nie wiedzą nic! – myślę. Ale jedna wiadomość jest inna niż pozostałe. Kiedy ją czytam, serce zaczyna mi mocniej bić.
„Chcę, żebyś wiedziała, że jest mi tak samo ciężko, jak Tobie... Jestem teraz pod twoim blokiem... Jeśli możesz i chcesz, to zejdź...”
Marcel. Był tutaj wczoraj wieczorem. Czekał na mnie. Ciekawe,
kiedy się dowiedział... Był. Przyszedł.
Czekał... Jak długo?
I tak nie chciałabym z nim rozmawiać. Nie potrafiłabym spojrzeć mu w oczy.
Jeszcze przyjdzie na to czas...
Co nie zmienia faktu, że łzy lecą mi strumieniami.
I tak nie chciałabym z nim rozmawiać. Nie potrafiłabym spojrzeć mu w oczy.
Jeszcze przyjdzie na to czas...
Co nie zmienia faktu, że łzy lecą mi strumieniami.
Późnym popołudniem zdobyłam się na to, aby pójść z babcią do kaplicy
cmentarnej, pomodlić się za Ciebie. Pomodlić się przy Tobie. A raczej przy Twoim
ciele... Ty na pewno byłaś już wtedy daleko stąd...
Strasznie się bałam, nie wiedziałam, czy dam radę. Był moment, w którym zwątpiłam i chciałam za wszelką cenę się wycofać. Ale wtedy dotarło do mnie, że muszę przełamać wszelką słabość i zrobić to. Dla Ciebie. Ty przecież uczyniłabyś to samo dla mnie...
Strasznie się bałam, nie wiedziałam, czy dam radę. Był moment, w którym zwątpiłam i chciałam za wszelką cenę się wycofać. Ale wtedy dotarło do mnie, że muszę przełamać wszelką słabość i zrobić to. Dla Ciebie. Ty przecież uczyniłabyś to samo dla mnie...
Idąc na cmentarz, trzymałyśmy się
za rękę. Mama nie poszła z nami. Nie chciała... nie była w stanie . Przyszła do
niej pani psycholog, a jak całą drogę modliłam się, aby to pomogło. Dopiero,
kiedy weszłyśmy na teren cmentarza, dotarło do mnie, co się za chwilę stanie. Moje
serce zaczęło mocniej bić, moja dłoń zacisnęła się z całych sił na dłoni babci.
Weszłyśmy.
Kiedy Cię zobaczyłam, ugięły się pode mną kolana. Leżałaś tam w tej
pięknej białej sukience, którą kupiłyśmy Ci z mamą na urodziny. Tak bardzo się
wtedy cieszyłaś... Przechodziłaś w niej resztę
tamtego dnia. I to w niej poszłaś na pierwsze spotkanie z Marcelem. Boże,
dlaczego wydało mi się to takie odległe? Tak bardzo pragnęłam ujrzeć Twój
uśmiech... Lecz Twoja twarz nie wyrażała niczego. Była jakaś obca... Nie tak
Cię zapamiętałam!
Proszę... Uśmiechnij się...Chociaż raz...
Proszę... Uśmiechnij się...Chociaż raz...
Nie. Nie zrobisz tego. Jesteś martwa.
Opierając
się o ścianę, słysząc płacz babci i połykając własne łzy, wyszłam na zewnątrz i
osunęłam się na ławkę. Każdy najmniejszy fragment mojego ciała drżał. Nie
chciałam tam wracać. Nie mogłam... Nie byłam gotowa.
Nagle
usłyszałam znajomy głos. Podniosłam głowę i rozchyliłam ze zdziwienia drżące
wargi.
Przede
mną stał Marcel. Miałam wrażenie, że nie widziałam go od wieków. Z tym ponurym,
a zarazem poważnym wyrazem twarzy i zaszklonymi, nieco wystraszonymi oczami
wyglądał jak nie on. Już miałam się odezwać, gdy on przyłożył palec do swoich
ust i szepnął:
- Nic
nie mów..
Następnie
podszedł, usiadł obok mnie i mocno przytulił do swojej piersi. On również
drżał. Objęłam go najmocniej, jak potrafiłam i zaczęłam płakać, lecz szybko się
uspokoiłam. Jego dotyk przyniósł pocieszenie i zrozumienie, którego tak bardzo
mi wtedy brakowało.